Przyglądam się codziennie setkowym maluchom i nie opuszcza mnie zdumienie jak bardzo odległymi planetami są dzieciństwo lat 80tych, czy nawet 90tych, i to ich, dzisiejsze. Zmiany energicznie zachodzące w społeczeństwie, technologii i możliwościach szeroko pojętych tworzą dziś dzieci.
Jeden to pan z łysinką i poczciwym uśmiechem przyjaźnie zerkający z czarno-białych zdjęć. Drugi, dziwak z bujną czupryną i sterczącą brodą, która podczas podróży służyła jako kompas. Pierwszy całe swe życie związał z niedużym miastem na północy Włoch;
− A ty się nie boisz?
− Stratują ją!
− Jest sprytna, ale czy nadąży za starszakami?
Pewnie, że się bałam. W końcu moje jedyne dziecko, niespełna trzyletnie, szło „do obcych”. Wychuchane, na piersi wyhodowane startowało w nieznane. Sobie i mnie.
Lubimy skandynawski styl, jego prostotę, funkcjonalność, minimalizm. Inspiruje nas nieskomplikowane, przejrzyste wzornictwo, stonowana kolorystyka, naturalne drewno.
Luty 2018. Sfrustrowana, zmęczona i zła ponad półrocznym szukaniem przedszkola dla mojego wiecznie przyklejonego do mej nogi, ręki, piersi, wszystko-na-to-wygląda-i-tak-nieadaptowalnego dziecka, trafiam nagle na, jakimś cudem, dotąd nienapotkany jeszcze wynik wyszukiwań w Google'u.